The more you work the more problems you have

Wieczór cały siedziałem i przeglądałem YouTube. Oglądając sobie teledyski lat młodzieńczych. Podczas oglądania składanki  zdjęc wraz z kawałkiem Anathemy


złożonej zapewne przez jakiegoś nieszczęśliwca, którego zostawiła kobieta, zobaczyłem w nim piękny obraz, który oczywiście wyciąłem i zamieszczam.

ciezko.jpg

Serfując dalej znalazłem tak samo dobry kawałek Anathemy

Kurczaki, jaki już jestem stary… Mogę przysiąc że na koncercie Anathemy, a dzień wcześniej Annihilatora byłem wczoraj… A było to 7 lat temu.

Spać nie mogę…

Łatwo powiedzieć – „Rzuć to w cholerę”… i pójść spać. Ja niestety tak nie umiem, tyle rzeczy jest do zrobienia. A poza tym… nie mogę zasnąć, bo o tym wszystkim próbuję ciągle myśleć.

Cytat tygodnia

Ostatnimi czasy ciężko znaleźć czas nawet na sen. Krzyś zaczął budzić się o 6:30, co za tym idzie zmieniłem czas pracy… Bo pojawiam się przed 8mą w pracy. Ale niestety ze względu na natłok pracy wychodzę tak jak dawniej… Czyli po 18-19. Lubiłem to co robię, poświęcałem wszystko (nawet rodzinę), aby zrobić coś nowego, coś niesamowtego, coś… z czego można być dumnym, a do tego firma ma jakieś profity.

Czemu od dziś zaczynam mówić w czasie przeszłym?

Trochę historii na początek: W maju stanęliśmy w obliczu naszej największej firmowej porażki, bez niczyich nacisków, ani pomysłów zaproponowaliśmy projekt niemalże niemożliwy do wykonania, dzięki któremu firma, oprócz tego że odniesie sukeces to oszczędzi pieniądze. Współpracując z magikami serwisowymi wykonaliśmy produkt, który po dziś dzień według korporacji jest niemożliwy do wykonania. Projekt wdrożyliśmy z sukcesem w lipcu tego roku wraz z pełnym poświęceniem i zaangażowaniem większości ludzi, dodatkowo używając naszego rozwiązania firma oszczędziła setki tysięcy złotych. Niestety, po dziś dzień, nawet słowa „DZIĘKUJĘ” nikt z nas nie usłyszał…

Wczoraj po podniesieniu tematu, otrzymałem maila z wyjaśnieniami od osoby z najwyżej kadry – oto cytat:
Dziękuje się i wyróżnia osoby za dokonania ekstra ponad wszystko ( przed terminem, z nadzwyczajnym zyskiem , z nienaganną jakością it.p).
Za solidnie i bardzo dobrze wykonaną pracę w ramach określonych obowiązków się nie dziękuje a wypłaca należną pensję.

Niestety słowa powyższe bolą i to bolą nie dlatego, że dotyczą niezrozumienia przez osobę, piszącą ten tekst, tematu który powinien znać dogłębnie. Szkoda, że taki głupi tekst, dotyczy wszystkich ludzi, którzy z całego serca wspierali projekt. Może wiedzieli, że słowa „DZIĘKUJĘ” nie otrzymają… Ale w głębi serca każdy potrzebuje docenienia i zrozumienia.

A najbardziej wkurzam się, że nigdy nie umiem powiedzieć – „Nie da się!”. Niestety sam sobie jestem sobie winien i wszyscy, którzy mnie posłuchali poświęcili się dla projektu i nie mają z tego nic. Zero satysfakcji, tylko pogarda dla samego siebie.

Wiecie jak to boli?

Nareszcie ktoś pomyślał

Nigdy nie myślałem, że będę mógł pochwalić firmę Microsoft. Zawsze gardziłem nią za to co zrobiła mojemu ukochanemu systemowi OS/2.

Dużo wody upłynęło od czasu mojego nekromatycznego podejścia do OS/2… Teraz używam w domciu Vistę Premium i dziś zakupiłem zestaw Office 2007 za 199zł dla użytku domowego – zrobiłem to dla żony bo nienawidziła Open Office… a zmigrujemy razem, bo licencja jest na trzy komputery.

Mając w domu pirackiego M$ Office’a i kupując następną legalną grę za podobną kwotę popatrz się w lustro. Kogo widzisz?

Sweet Noise

The Triptic

Sweet Noise to kapela mojej młodości – płyta Respect, za której CD dałbym duże pieniądze i Getto kształtowały moje JA w czasach naturalnego buntu.

Nie uwierzycie, ale pamiętam jak w 97 roku przygotowywując się do matury obraliśmy sobie płytę Sweet Noise – Getto, aby rozłożyć ją na części pierwsze.
Zarażałem wielu ludzi tekstami, muzyką… Sweet Noisem, byłem prawdziwym fanem. Uwielbiałem jak można było przekazać młodym ludziom jakieś przesłanie bez użycia żadnego polskiego wulgaryzmu… Byłem na ich jedynym koncercie w Stodole, charytatywnym, dla powodzian. Przyznam, że zachowanie Glacy na nim powodował respekt, widownia wiedziała że nie jest dla kapelki tylko dla powodzian!
Płytę następną odebrałem bardzo pozytywnie, pomimo tego że była dużo trudniejsza w odbiorze niż wcześniejsze, ale czego można oczekiwać kiedy zbliżał się koniec wieku.

Niestety moje rozczarowanie pojawiło się kiedy w dniu premiery kupiłem płytę „Czas ludzi cienia”.

To było moje największe rozczarowanie, wiem, że nie byłem już ani buntownikiem ani nie szukałem odpowiedzi jak żyć, ale oczekiwałem dobrych tekstów i dobrej muzyki. Niestety pomyliłem się, był to dla mnie szczyt największej komercji… Teksty z dużą ilości wulgaryzmów, muzyka podwórkowa… Typowa muzyka dla blockersów. Niestety spodziewałem się dużo więcej!
Jedynym kawałkiem który można było zakwalifikować jako stary dobry Sweet Noise to „Dziś mnie kochasz jutro nienawidzisz”. Żałowałem wtedy, że kupiłem płytę. Dla mnie ta płyta to był definitywny koniec – myślałem, że kapelka przeminie jak moja młodość…. i już nigdy nie nagra czegoś, co można z czystym sercem polecić.

Dziś dałem szansę jeszcze raz wydając 34,99 i… oszalałem. Tak bogatej w dźwięki płyty nigdy nie słyszałem – „rockowa eklektyczność”, etniczne dźwięki, scratche, znów teksty na poziomie. NIESAMOWITE!
SŁUCHAM KAŻDEGO DŹWIĘKU! To jest dla mnie płyta roku!

Dzięki Sweet Noise za to, że jeszcze mogę kupować nowości, a nie tylko płyty mojej młodości, którymi w przyszłości podzielę się z synem.

The Triptic będzie także płytą, którą przekażę synowi!

Krzysia pierwsze imieniny

Krzyś z klawiaturą

Dziś mój synek ma dziś swoje pierwsze imieny!

Wszystkim Krzyśkom – Wszystkiego naj!

Dla kierowców też najserdeczniejsze życzenia. Czego można życzyć?

Taniego paliwa? To se ne da. Może mniej dziur? Też nie. A może autostrad na 2012? Z tym się nie zdąży.

Zdrowego rozsądku, mniej nerwów za kierownicą i troszkę więcej wyrozumiałości dla innych uczestników ruchu. Nie jesteście sami na drodze.

Travelling to Poland, part 2

Dziś, niemogąc znów zasnąć, śniąc na jawie o Bogocie zakończę moją historię…

W niedzielę wieczorem o 16:25 (GMT-5) wsiadłem do samolotu rejsowego Lufthansy i zacząłem najdłuższą podróż do mojej kochanej ojczyzny. Mówiąc 'kochana’ myślałem że będą wybory i myślałem, że już więcej 'twinsów’ i trudnych opowieści już nie będzie.

Niestety, Lepper jak zawsze pokazał swoje poczucie 'honoru’… Ale nie wyorzedzajmy wydarzeń.

Lot z Cracas do Frankfurtu przebiegał według biletu – 9 godzin i 30 minut w drodze, wraz z pijanymi anglikami przebiegał wprost cudownie. Nigdy nie myślałem, że ktoś może być gorszy od Polaków, ale są takie nacje, które nie pozwolą Ci przez9 godzin zasnąć.

'Rześki’ Europejczyk dobrawek wylądował na lotnisku we Frankfurcie, doszedł do niecodziennej bramki dla podróżnych złożonych z psów, które szukały narkotyków u każdego z podróżnych, próbował przemierzyć kilka metrów… Niestety stres i myśli które mówią że może jednak to nie jest kawa to co przewozi… a może w papierosach ma narkotyki zamiast papierosów przeważył że dwa kroki za 'psami’ został zatrzymany przez 'Zoll Kontrole’…

Dobrze, że Europa – język angielski był na porządku dziennym, dzięki czemu zostałem bardzo szybko puszczony, po odpowiedzeniu na wiele nurtujących celnika pytaniach – czemu Polak w Kolumbii? Jak długo? Po co? Dlaczego? itd.

Godzina 9:10 naszego czasu – PIERWSZY PAPIEROS po wylocie z Bogoty, na lotnisku które ma, jak cywilizowany kraj, możliwość palenia!

Travelling to Poland, part 1

Pisząc ten wpis jestem już w domu.

Podróż trwała od 8:40 (GMT-5) w Niedzielę na lotnisku w Bogocie do 14:20 w Poniedziek (GMT+1).

Chciałbym chociaż kilka słów poświęcić podróżowaniu do Południowej Ameryki, bo nie jest tak różowo – na lotnisko w Bogocie musiałem zjawić się 3 godziny przed odlotem!!!. 5:40 – rześki i rządny przygody przybyłem na lotnisko. Check-in trwał szybciej niż na lotnisku Chopina w Warszawie, co krok, pojawiał się ktoś pomocny kto kierował Ciebie tam gdzie potrzebowałeś (niestety w języku hiszpańskim).
Kontrola paszportowa, trwała ciut dłużej, ponieważ niestety straż graniczna w Bogocie języka angielskiego jako fluent nie posiadła, a pytała o wszystko, dlaczego tu jestem? po co? czemu wyjeżdżam? gdzie byłem? itd. itp.
Wpis w paszport otrzymany o 6:07 🙂
Następnie DutyFree – sklepy droższe niż w Wenezueli, więc jedyne zakupy jakie zrobiłem to kolumbijska kawa.

Przejście do bramek! To było coś, to było to co ogląda się na filmach o Kolumbii. Najpierw standardowa bramka, tak jak zawsze na lotniskach, następnie, pomimo niezapiszczenia na bramce, rączki do góry i konrola tyou „obmacywanie”, później widoczni byli żołnierze po obu stronach korytarza z jednym na środku który kierował każdego z pasażerów na totalną kontrolę bagażu podręcznego. Moja torba z notebookiem była dobrze obmacana, wszystko przejrzane. Szok!

Po przekroczeniu wszystkich kontroli, następny szok, na tym lotnisku, pomimo braku palaczy jest sala dla palących! Napaliłem się za całą podróż do Frankfurtu, ponieważ jak już wcześniej pisałem w Caracas zakaz palenia obowiązuje na całym lotnisku.

Kiedy przylatuje się do innego państwa z Kolumbii, sprawdzenie bagażu, czy przejście przez bramkę trwa dużo dużo dłużej niż z innego kraju. Będąc w Caracas, miałem prześwietlany pasek od spodni DWA RAZY!.

Podczas oczekiwania na samolot, czytając po raz drugi Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna, przysiadł się człowieczek który nie za bardzo znał angielski ale zaczął rysować moją karytkaturę. Pomimo braku Venezuelskiej waluty – udało mi się zapłacić w kolumbijskich pesos.

Oto jego rysunek.

Karykatura dobrawka

Część dalsza jutro, ponieważ jest 0:40 polskiego czasu, a ja powinienem pójść do pracy, a co za tym idzie przespać się chociaż chwilę.

PS. Nieznając swoich praw pracowniczych, może wiecie, czy po takiej podróży nie przysługuje mi dzień wolny do przestawienia się do GMT+1 z GMT-5?

Dzień ostatni – porażka

Wczoraj, w piątek 13tego, po pracy poszliśmy wspólnie z innymi pracownikami firmy do której zostałem zaproszony na „chlanie”. Nie mogę napisać – na piwo, ponieważ w Kolumbii wszyscy piją whiskey. Ja, będąc zwolennikiem piwa lub wódki, piłem piwo. Tego dnia zademonstrowałem jak w Polsce pije się wódkę, nawet znalazła się wódka Wyborowa. Bawiliśmy się prawie do samego rana – około 3ciej nad ranem byłem w hotelu.
Wcześniej umówiliśmy się na zwiedzanie Bogoty, abym zwiedził przed wyjazdem większość ważnych miejsc. Wspomnieć muszę, że najpierw umówiłem się z grupką odpowiedzialną za oprogramowanie na zwiedzanie, lecz honory domu chciał spełnić szef tegoż działu, tak więc to on miał mnie oprowadzać po Bogocie. Jeszcze w taksówce potwierdzał, że będzie po mnie o godzinie 10tej.

Wiedząc, że Kolumbijczycy mają w genach spóźnianie się – obudziłem się o 9:50 i byłem gotowy o 10:30, pomimo męczącego mnie kaca. Czekałem, wiedząc że normalnym w Kolumbii jest spóźnianie się godzinę i dłużej. O 12tej byłem zniecierpliwiony, ponieważ o godzinie 18tej jest już ciemno i czasu na zwiedzanie ubywało, wykonałem telefon. Telefon wyłączony. Pisałem SMSy. O godzinie 14tej zrezygnowany poszedłem do restauracji na obiad – nici ze zwiedzania.

Zastanawiam się teraz, jaki był powód że koleś nie przyszedł – tak był skacowany? Gdyby napisał SMSa – nie mogę, mam kaca. Mógłbym wziąć taksówkę i zwiedzić Bogotę sam, lecz o 13tej było to już nieopłacalne.
A może mentalność kolumbijczyków jest inna niż polska i po prostu – nie obchodzi ich co się dzieje z ich gośćmi. Tylko gdyby jeszcze w taksówce nie potwierdzał terminu…

Szkoda, jestem bardzo rozczarowany i zły!

Jutro o 8:40 mam lot do Caracass, niestety należy być 3 godziny przed odlotem, tak więc idę zaraz spać.