Wiosna w budowanym mieście

Przyzwyczaiłem się trochę do Ankary – miasta gdzie w godzinach szczytu nie ma korków – ponieważ całe miasto było poprzecinane przez kilkupasmowe drogi z bezkolizyjnymi skrzyżowaniami, więc tylko wypadek na takiej trasie powoduje korek w porannym szczycie.

Niestety tu w Warszawie jazda poranna samochodem to droga przez męki – teraz gdy większość skrótów pod domem została zamknięta z powodu budów wszelakich na Ursusie, zacząłem jeździć na przykład na Żoliborz… przez Piastów! Nie śmiejcie się bo nie jest to takie głupie. Rano, jadę Jerozolimskimi w drugą stronę korka, później szybki przejazd przez (niestety także remontowany) Piastów, później na Bronisze (także remontowane) i już na S8 w stronę Żoliborza. Całość zajmuje mi w godzinach szczytu maksymalnie 30 minut. Powrót do pracy do Piaseczna uskuteczniam w taki sam sposób i w godzinach szczytu z Żoliborza do Piaseczna zajmuje mi to mniej niż godzinę. Wiem, że nadrabiam z 10 kilometrów (lekką ręką), ale nie znoszę stać w korku.

Jeszcze tylko rok… i będzie więcej możliwości ominięcia korków do wyboru 🙂

PS. Ale nie jest beznadziejnie – Ostatnio spróbowałem pojechać z Opaczy WKDką do Centrum i zajęło mi to 17 minut!!!

W końcu… Znowu.

W końcu znalazłem się w domu. Ale oczywiście, nie bez przygód, bo przecież to byłoby za proste 🙂

Doleciałem zgodnie z oczekiwaniami o 9:05 na Okęcie, wszystko wydawało się już proste, widziałem już siebie w łóżku odsypiającego krótką noc we Frankfurcie, ale nie… jeszcze musiało się coś zdarzyć. Prawie powtórka z Kolumbii. Wszyscy dostali już bagaże, a ja stoję… Po chwili wyjeżdża mój bagaż, biorę go i idę do wyjścia, przy wyjściu spostrzegam straż graniczną z psem zerkającą na mnie kątem oka. Myślę – „Znowu”. Mijam strażników, w tym samym czasie  strażnik puścił smycz z psem, ale jak można wywnioskować pies stał nadal w tym samym miejscu. Ja idę dalej… Wtem, za chwilę – „Zapraszam Pana, proszę o paszport”. Musiałem otworzyć bagaż, został przeszukany. W międzyczasie spytałem o to, co ze mną jest nie tak, bo niemalże zawsze historia się powtarza, czy wyglądam tak źle że zawsze jestem kontrolowany. Na to usłyszałem „Za dobrze”. Cóż, może i tak… Nie wyglądam na tego kim jestem i co robię, nie mam obrączki i ubieram się młodzieżowo, więc ponoszę cały czas tego konsekwencje. Ale chociaż potem spełniłem to co miałem w planach – umyłem w całym domu okna. 🙂

Uziemiony

Ech… Czy zawsze muszę zaczynać swój wpis, że coś niespodziewanego mi się stało? Chyba muszę przywyknąć i zmienić podejście do życia, bo coraz bardziej śmieszą mnie sytuacje,  które co krok mi się przydarzają, niż denerwują.

Zacznijmy od początku. Planowo miałem wracać z Turcji w sobotę (czyli jutro), ale udało mi się przekonać, żeby przebookować bilet o jeden dzień i spędzić noc we własnym łóżku. Za przebookowanie biletu trzeba było zapłacić 3×199 PLN, bo lot wyglądać miał następująco Ankara – Monachium – Frankfurt – Warszawa. Wszystko przebiegało zgodnie z planem dopóki nie okazało się, że lot z Monachium do Frankfurtu się opóźni. Opóźnił się tak, że jedyne co mogłem zobaczyć na tablicy to pierwszy lot do Warszawy o 7:25.

Cóż, koniec końców – nie jest tak źle. W Service Center dostałem nowy bilet wraz z voucherem na hotel wraz z dodatkowym voucherem na kolację (do 20 Euro). Hotel okazał się być w podobnym standardzie jak przebywam w Ankarze, więc nie mam nic do zarzucenia. Jedyne co to nieludzka pora lotu – 7:25. Ale może dzięki temu uda mi się zrobić to co zaplanowałem, czyli umyć okna.

Taksówki po turecku…

Kilka słów na temat taksówek napisałem na wczoraj na Facebooku z powodu irytacji, lecz gdy emocje opadły opiszę trochę przygód z taksówkami.

Na samym wstępie wspomnę, że znajomość angielskiego przeciętnego taksówkarza to słowa „OK”, „No problem”. I to wszystko. Nawet z pod lotniska mówiąc nazwę hotelu, ba, nawet (już teraz płynnie)  nazwę ulicy gdzie mamy jechać to nie wystarczy. Ja, już drogę znam i bez przeszkód dotarłbym tam sam, ale ze względu na to, że Turcy jeżdżą podobnie jak Kolumbijczycy lecz dużo szybciej nawet nie wychylam się aby wyrobić sobie międzynarodowe prawo jazdy i wypożyczyć samochód (chodzi mi po głowie pojechać do Karsu – miasta opisanego w Śniegu Orhana Pamuka, ale o tym kiedy indziej, jak będę miał wenę). Pomoc angielskojęzyczna, czyli wskazówki dawane przeze mnie, nie za bardzo się zdają, więc niektórzy, mając GPSa dojeżdżają, niektórzy pytają na CB i też dojeżdżają. A niektórzy, muszą być pokierowani przez telefon przez kolegę Turka, do którego dzwonię już kiedy nie jestem w stanie już nic zrobić, czy też powiedzieć. To samo dotyczy innych miejsc w Ankarze, nie tylko hotelu. Wczoraj, taksówkarz błądził aby znaleźć mój hotel, a ja w momencie kiedy ogarniałem miejsce w którym się znajdujemy, podziękowałem, zapłaciłem i wyszedłem na spacer aby już dłużej nie patrzyć na męczarnie kierowcy.

Jest wiele sytuacji, kiedy można się targować… Taksówka, pomimo tego że jest taksometr też jest takim miejscem – po pierwszym pobycie lekko się wycwaniłem i wiedziałem, że droga będzie kosztować około 70ciu TRY (Turkish Lira) (130 PLN), w portfelu miałem tylko 60 a resztę w kieszeni. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce zaczynałem mówić, że muszę do bankomatu, bo mam za mało i mam tylko 60. Zawsze słyszę słowo „No problem”.

Gdy chcemy rachunek to musimy nauczyć się jednego słowa „fisz”. Wcześniej, gdy go nie znałem, Pan odwiózł mnie na lotnisko, proszę o „Receipt”, a on na „Good Bye, Have a nice flight”. Skończyło się na tym, że pokazałem rachunek, a Pan: „Fisz, no problem”. Śmieszna historia spotkała mnie w  niedzielę gdy poprosiłem, dojeżdżając do hotelu o „fisz”, a pan, przeszukał całą taksówkę i nie znalazł długopisu, więc wyszedłem do hotelu pożyczyć. (sam też nie miałem).

Teraz pozytywy. NIGDY, nie spotkałem się z próbą oszustwa ze strony taksówkarza – NIGDY nie wiózł mnie robiąc wycieczkę na przeciwległy koniec miasta, NIGDY też rachunek za podobną trasę nie różnił się od średniej. Tak więc nie jest źle! A dla portfela lepiej niż w Warszawie.

BTW: Gdy stoję z papierosem i podjeżdża taksówka, zdarza się, że usłyszę „No problem”, to jest zaproszenie typu – wsiadaj z fajem, ja też palę.

Kawa po turecku

Będąc w Turcji zostałem uświadomiony, że herbata, a nie kawa to podstawowy napój, aczkolwiek będąc tam piłem tam kawę i nie była to nasza „zalewajka” – Turcy piją ją jak espresso, z czego 25% to zmielona na pył kawa. Świetna. Ja piłem zawsze podwójną.

Ostatnio w zeszłym tygodniu, kiedy wracałem do domu kupiłem (tak od niechcenia) ichnią kawę. (Przecież już woziłem do domciu prawdziwą kolumbijską, więc turecka… po co?) I… Dziś kiedy Tchibo się skończyło, otworzyłem paczuszkę. Od razu wpadłem w konsternację, bo znany mi kolor był różny od tego co zawsze widziałem, gdy otwierałem , czy mieliłem – bardziej kakaowy niż kawowy i całość zmielona w pył (jak mąka) .

Piłem kawę kolumbijską, kubańską ale… powiem Wam, że one nie dają takiego kopa jak zmielona w proszek turecka kawa. Dziś zostałem fanem, a za dwa tygodnie tylko kawę przywożę, aby tylko taką pić.

I od dziś nigdy polskiej zalewajki nie nazwę „po Turecku”.

Herbata po turecku…

Każdy kto myśli, że kawa po turecku to przysmak w Turcji, bardzo się myli. Najczęściej spożywanym napojem jest tam herbata (Oczywiście po turecku). Na ulicach można spotkać mnóstwo çayhane (herbaciarni), a dużo rzadziej knajpek sprzedających jakikolwiek alkohol. Przyznam, że smak tej herbaty, jak i sposób przyrządzania różni się od tego znanego w Polsce.

Przepis z użyciem çaydanlık’a („czajdanlyk”), czyli oryginalnego tureckiego dwuczęściowego czajnika jest prosty. Do dolnego naczynia wlewamy wodę, a do górnego wsypujemy herbatę. Doprowadzamy dolną część (z wodą) do wrzenia. Następnie górną, gdzie wcześniej włożyliśmy herbatę, zalewamy pewną częścią wodą z dolnej części (proporcje nie są mi wprost znane ale ma być to mocna esencja). Pozostawiamy tak zalany çaydanlık na 15 minut na wolnym ogniu. Później tylko pozostaje szklaneczka z 1/3-1/2 górnej części, a resztę zalewamy wodą z dolnej części.

Teraz, polski pomysł dobrawka, który nie miał çaydanlık’a, ale miał turecką herbatę na powtórzenia tego samego w naszych warunkach. Wsypujemy herbatę do dzbanka i pozostawiamy na leciutkim (tycityci, aby podgrzać, a nie przypalić!) ogniu. W tym czasie włączamy elektryczny czajnik i gotujemy wodę. Następnie zalewamy wodą z czajnika dzbanek z ciepłą (suchą) herbatą. Pozostawiamy na słabym ogniu całość na 15-20 minut. Jak mamy prześwitujący dzbanek to będzie dokładnie widać kiedy już esencja jest w porządku – całość herbaty opadnie. W międzyczasie proponuję dolać wodę do czajnika elektrycznego i zagotować wodę tak, żeby w odpowiednim momencie pomieszać jedno z drugim w szklance/filiżance.

Wiem, że nie jest to, to samo, ale znakomicie emuluje prawdziwy turecki çay.

Mandat

Dziś to nie był mój dzień. Pożyczonym od koleżanki samochodem dostałem mandat 50 PLN za brak kwitka parkingowego, bo 30 minut się spóźniłem. Wiem mogłem wpłacić więcej, ale nie spodziewałem się, że będę tak długo, a po drugie niestety nie byłem w stanie pójść i dołożyć pieniążka.

Jednakże zastanawiające jest to, że czemu ja płacąc 3 PLN za parking muszę zapłacić tyle samo mandatu co osoba która w ogóle nie pójdzie i zapłaci w parkomacie. Dla mnie jest to niesprawiedliwe – powinienem zapłacić 47. 🙂

I tak, koniec końców, zapłacę – nie chcę aby właścicielka dostała wezwanie do zapłaty 🙂

Atak Zimy w Turcji

Jutro z bardzo wczesnego rana wracam do Polski i myślę, że przez co najmniej miesiąc nie wrócę do Turcji – trochę szkoda, bo już prawie kartę Frequently Travelera wylatałem 🙂 Ale do rzeczy… Przez ostatnie trzy doby w Ankarze napadało tyle śniegu co w Warszawie w sumie w tę zimę. Miałem okazję poczuć klimat zimy w kraju, który słynie z lata, a o śniegu za bardzo tu się nie myśli, a taką śnieżycę widzieli 40 lat temu.

Chciałbym się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami z tej anomalii, bo totalnie inaczej to wszystko wyglądało.

Zacznijmy od wtorku rano – zaczął prószyć śnieg – rano gdy szedłem do bankomatu zrobiłem zdjęcie takowe (zapamiętajcie je, bo po opisaniu całego dnia, będzie zdjęcie tej samej ulicy, lecz dzień później).

Nic nie zapowiadało śnieżycy – zwykły śnieżek. W połowie dnia zaczęło gwałtownie padać, a pod sam koniec, gdy wyjrzeliśmy przez okno będąc na papierosie zauważyliśmy, że na autostradzie (drodze szybkiego ruchu – nie wiem, ale do pozazdroszczenia) od której byliśmy oddaleni kilkaset metrów widać samochody w poprzek, lub też z stojące ze światłami awaryjnymi – szkoda, że nie miałem normalnego aparatu fotograficznego, bo zdjęcia z komórki w ogóle nie wyszły – porównać to można było do „amerykańskiego śniegu”, który obejrzeć można (i pośmiać się także) na youtube. Gdy wróciliśmy do biura dowiedziałem się, że wszystkie zajęcia dla dzieci i młodzieży zostały odwołane na dwa dni. Ludzie porzucali samochody przed biurami i próbowali wziąć taksówkę (która jest najbardziej popularnym środkiem transportu publicznego). Jak sami się spodziewacie nie było to proste, więc gdy my wracaliśmy do hotelu wzięliśmy do samochodu więcej pasażerów niż było to możliwe. Wiem, że jest to głupota i przez to czułem siedząc na tylnym siedzeniu tak wielki dyskomfort, że chyba nigdy takiego nie przeżyłem. Wyobraźcie sobie – Renault Fluence, gdzie od strony kierowcy na tylnym siedzeniu przypięty jest fotelik, na nim leżą torby i inne „graty”, obok siedzę ja a obok mnie osoba z biura. Na fotelu pasażera siedzą dwie kobiety – dobrze, że Turczynki są małe i zgrabne, bo… (nie ważne). Ja, jako jedyny przypiąłem się pasami i przyznam, że pierwszy raz w życiu tylko czekałem aby wyjść z samochodu, ale także myślałem jak wszyscy są tu nieodpowiedzialni i czy w ogóle przeżyjemy, bo… po pierwsze mamy letnie opony a na drodze leży ubity bialutki śnieżek o warstwie co najmniej 5ciu centymetrów. Dobrze, że kolega z pracy – Firat – jechał bardzo profesjonalnie i rozwiózł wszystkich bezpiecznie na miejsce. Ale przyznam – był to największy challange w życiu.

Kilka spostrzeżeń – w Ankarze w momencie największych opadów nie było ani jednej solarki, pługu… czegokolwiek. Tu nie ma możliwości powiedzieć, że drogowcy zaspali, bo drogowcy na takie sytuacje w ogóle nie są przygotowani!!

Następnego dnia, na śniadaniu, Firat zdradza mi, że ma w bagażniku łańcuchy i myśli, że bez nich to nie dojedziemy do biura. Po śniadaniu, kawie i papierosie zabraliśmy się za zakładanie łańcuchów. Troszkę to trwało, bo były to łańcuchy najtańsze z możliwych, a jeszcze dodatkowo instrukcja była od innego zestawu, więc założyliśmy łańcuchy po swojemu.

I tak ruszyliśmy. Oto, poniżej, zdjęcie z tej samej ulicy co na początku wpisu, po jednej dobie:

Myślałem, że my jesteśmy „nadwrażliwi” i tylko my założyliśmy łańcuchy, ale na drodze większość poruszających się pojazdów miała założone łańcuchy. Ale co się dziwić. Oto zdjęcie z autostrady, gdzie na środku stoi unieruchomiony Mercedes.

W najbardziej krytycznym momencie dnia – większość pracodawców pozwoliła pracownikom pójść wcześniej do domu – zrobiłem poniższe zdjęcie. Czy był to krytyczny moment, nie wiem… u nas w Polsce dalibyśmy radę.

My zostaliśmy. O 19tej (18tej naszego czasu) przestało padać – ruszyliśmy o 21 na łańcuchach, ale okazało się, że nie da się na nich jechać po (tym razem) czarnej drodze, tak więc zdjęliśmy je na pierwszej stacji benzynowej.

Koniec końców i mojego wpisu, lubię Polskę bo mamy drogowców na których możemy zwalić winę i nie mamy łańcuchów w bagażniku.

PS. -1 C i piękne gwiazdy, więc może polecę do domu. Ale jak sami widzicie, nic mnie nie ominie i mam dużo sytuacji do opisania.

Parytety

Dzisiaj obejrzałem w końcu od tygodnia jakieś polskie wiadomości w telewizji i informacją, która pojawiała się wszędzie to Manifa. Po obejrzeniu tych wszystkich reportaży aż zachciało mi się coś napisać na blogu, który od czasu moich ciągłych wyjazdów zaniedbywałem.

Zacznijmy od tego, że moje spostrzeżenie jest totalnie nieobiektywne, a dodatkowo, przed jakimkolwiek komentarzem muszę uprzedzić, że trochę  „zniewieściałem” po rozwodzie i sam zajmuję się domem, a także synem gdy jest u mnie.

Wydaje mi się, że feministyczne hasła manify mogły trafiać, ale nie teraz tylko kilka lat temu. Spróbuję to dowieść.

Na początek chciałbym nadmienić, że przez ostatnie dwa lata moim szefem była kobieta i przyznam, że była to najbardziej bezproblemowa współpraca z jaką miałem do czynienia. A dlaczego nie jest moją szefową? Bo awansowała wyżej.

W amerykańskich korporacjach pluralizm jest bardzo ważny, aby kolor skóry czy płeć nie miał znaczenia – Jest to już nawet (moim zdaniem) wykrzywione bo na niektóre stanowiska ustawia się osobę, która nie powinna się tam znajdować, ale politycznie i wizerunkowo jest najlepszym posunięciem (czyli ściema). Nie mówię tu o jakimiś przypadku, ale próbuję pokazać, że bardzo ważna w większości korporacji jest kwestia równouprawnienia. Bardziej ważny jest PR a nie wiedza merytoryczna.

Idąc dalej, a może powracając do moich podróży (notabene jutro zacznę następną) popatrzmy na personel pokładowy, który w większości linii lotniczych zdominowany jest przez kobiety. I tu zapytam czy jest to seksistowskie czy nie? Ale istnieją linie które sądzą że jest to seksistowskie i nie zgadniecie jakie to linie? 🙂  Ostatnio w piątek leciałem LOTem do Warszawy z męskim personelem i sam zastanawiałem się, czy to efekt parytetów. Już sam nie wiem, ale wolałbym aby obsługiwała mnie stewardessa niż steward. Ale jak widać są linie lotnicze zrywające z seksizmem 🙂

Cofając się jeszcze bardziej do Turcji – pracowałem (i od wtorku znowu zacznę) z zespołem programistów piszących system zarządzania/autoryzacją urządzeń samoobsługowych. Zgadnijcie kto był w teamie? Facet, dwie kobiety i ich menadżer (kobieta). Muszę niestety przyznać, że najsłabszym ogniwem w tym zespole jest facet, który po prostu nie umie programować i aby przyspieszyć ich proces przeglądałem jego kody i przepisywałem aby mi już głowy nie zawracał. Kobiety bardzo szybko się uczyły i współpraca układała się pomyślnie pomimo tego, że w pewnym momencie kiedy udzieliłem (dla mnie oczywistej) odpowiedzi usłyszałem słowa samokrytyki – „Ty chyba cały czas myślisz, że ja jestem głupia?”. Oczywiście dla mnie odpowiedź była tylko jedna i szczera – „Jak ktoś się nie myli to nic nie robi…”. I stale tak myślę. Ta współpraca utwierdziła mnie także, że kobiety umieją pisać oprogramowanie (i nie muszą być [to seksistowskie] ani-świnkami i ani-morskimi ;)).

Popatrzcie więc – kraj muzełmański – da się? Myślę, że u nas też się daje, ale my Polacy (i Polki) mamy taki zwyczaj że zawsze jest nam źle i zawsze narzekamy.

Na cenzurowanym…

Właśnie wróciłem z Turcji, z której nie mam zdjęć. Wiem, obiecałem, ale, za dwa tygodnie już mam nadzieję, się poprawię.

Ale do rzeczy – Gdy przewertujecie tego bloga znajdziecie jeden punkt którego nie rozumiem – zawsze mam jakieś problemy i na dodatek gdy pokazuję paszport w którym widnieje dwutygodniowa wiza kolumbijska (teraz jest ona zbyteczna) to zawsze jest jazda… Już nawet przywykłem do tego, że zawsze jestem kontrolowany, co jakiś czas ginie mi bagaż a w skrajnych przypadkach bagaż przylatuje mniejszy, ponieważ zostaje zdewastowany. To już sam wliczam w moje podróże.

Ale dziś troszkę się zląkłem – pierwsza antynarkotykowa kontrola przy wyjściu z samolotu – następnie siedzę w palarni na lotnisku, a tu… na przeciwko siedzi Pan ze straży granicznej który kilkadziesiąt minut wcześniej mnie kontrolował. Myślę sobie… Chałwa w plecaku to jedno, ale druga chałwa była też w bagażu i jeszcze turecki czajnik do parzenia herbaty, a na dodatek jeszcze tureckie wino w środku, na pewno śledzi mnie aby sprawdzić mnie jeszcze raz za tę chałwę – bagaż na pewno nie doleci do Warszawy, a jak doleci to prezenty będą w stanie zużycia…. Coś jest nie tak! W jednej palarni na tak wielkim lotnisku się spotykamy… Paranoja. Ktoś mnie cały czas śledzi! Kiedy wychodziłem z palarni uśmiechnąłem się do Pana z wyrazem – „missed hit” i poszedłem na piwo, ale bałem się obejrzeć za siebie, bo może drugi Pan cały czas pojawia się z tyłu. Jeszcze trochę takich podróży i osiwieję – pojechałem pracować, a jak zawsze zostałem potraktowany jak jakiś przemytnik. I zadam też to samo pytanie co na Facebooku, co ze mną jest nie tak, że zawsze coś mi się dziwnego dzieje?