Jutro z bardzo wczesnego rana wracam do Polski i myślę, że przez co najmniej miesiąc nie wrócę do Turcji – trochę szkoda, bo już prawie kartę Frequently Travelera wylatałem 🙂 Ale do rzeczy… Przez ostatnie trzy doby w Ankarze napadało tyle śniegu co w Warszawie w sumie w tę zimę. Miałem okazję poczuć klimat zimy w kraju, który słynie z lata, a o śniegu za bardzo tu się nie myśli, a taką śnieżycę widzieli 40 lat temu.
Chciałbym się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami z tej anomalii, bo totalnie inaczej to wszystko wyglądało.
Zacznijmy od wtorku rano – zaczął prószyć śnieg – rano gdy szedłem do bankomatu zrobiłem zdjęcie takowe (zapamiętajcie je, bo po opisaniu całego dnia, będzie zdjęcie tej samej ulicy, lecz dzień później).
Nic nie zapowiadało śnieżycy – zwykły śnieżek. W połowie dnia zaczęło gwałtownie padać, a pod sam koniec, gdy wyjrzeliśmy przez okno będąc na papierosie zauważyliśmy, że na autostradzie (drodze szybkiego ruchu – nie wiem, ale do pozazdroszczenia) od której byliśmy oddaleni kilkaset metrów widać samochody w poprzek, lub też z stojące ze światłami awaryjnymi – szkoda, że nie miałem normalnego aparatu fotograficznego, bo zdjęcia z komórki w ogóle nie wyszły – porównać to można było do „amerykańskiego śniegu”, który obejrzeć można (i pośmiać się także) na youtube. Gdy wróciliśmy do biura dowiedziałem się, że wszystkie zajęcia dla dzieci i młodzieży zostały odwołane na dwa dni. Ludzie porzucali samochody przed biurami i próbowali wziąć taksówkę (która jest najbardziej popularnym środkiem transportu publicznego). Jak sami się spodziewacie nie było to proste, więc gdy my wracaliśmy do hotelu wzięliśmy do samochodu więcej pasażerów niż było to możliwe. Wiem, że jest to głupota i przez to czułem siedząc na tylnym siedzeniu tak wielki dyskomfort, że chyba nigdy takiego nie przeżyłem. Wyobraźcie sobie – Renault Fluence, gdzie od strony kierowcy na tylnym siedzeniu przypięty jest fotelik, na nim leżą torby i inne „graty”, obok siedzę ja a obok mnie osoba z biura. Na fotelu pasażera siedzą dwie kobiety – dobrze, że Turczynki są małe i zgrabne, bo… (nie ważne). Ja, jako jedyny przypiąłem się pasami i przyznam, że pierwszy raz w życiu tylko czekałem aby wyjść z samochodu, ale także myślałem jak wszyscy są tu nieodpowiedzialni i czy w ogóle przeżyjemy, bo… po pierwsze mamy letnie opony a na drodze leży ubity bialutki śnieżek o warstwie co najmniej 5ciu centymetrów. Dobrze, że kolega z pracy – Firat – jechał bardzo profesjonalnie i rozwiózł wszystkich bezpiecznie na miejsce. Ale przyznam – był to największy challange w życiu.
Kilka spostrzeżeń – w Ankarze w momencie największych opadów nie było ani jednej solarki, pługu… czegokolwiek. Tu nie ma możliwości powiedzieć, że drogowcy zaspali, bo drogowcy na takie sytuacje w ogóle nie są przygotowani!!
Następnego dnia, na śniadaniu, Firat zdradza mi, że ma w bagażniku łańcuchy i myśli, że bez nich to nie dojedziemy do biura. Po śniadaniu, kawie i papierosie zabraliśmy się za zakładanie łańcuchów. Troszkę to trwało, bo były to łańcuchy najtańsze z możliwych, a jeszcze dodatkowo instrukcja była od innego zestawu, więc założyliśmy łańcuchy po swojemu.
I tak ruszyliśmy. Oto, poniżej, zdjęcie z tej samej ulicy co na początku wpisu, po jednej dobie:
Myślałem, że my jesteśmy „nadwrażliwi” i tylko my założyliśmy łańcuchy, ale na drodze większość poruszających się pojazdów miała założone łańcuchy. Ale co się dziwić. Oto zdjęcie z autostrady, gdzie na środku stoi unieruchomiony Mercedes.
W najbardziej krytycznym momencie dnia – większość pracodawców pozwoliła pracownikom pójść wcześniej do domu – zrobiłem poniższe zdjęcie. Czy był to krytyczny moment, nie wiem… u nas w Polsce dalibyśmy radę.
My zostaliśmy. O 19tej (18tej naszego czasu) przestało padać – ruszyliśmy o 21 na łańcuchach, ale okazało się, że nie da się na nich jechać po (tym razem) czarnej drodze, tak więc zdjęliśmy je na pierwszej stacji benzynowej.
Koniec końców i mojego wpisu, lubię Polskę bo mamy drogowców na których możemy zwalić winę i nie mamy łańcuchów w bagażniku.
PS. -1 C i piękne gwiazdy, więc może polecę do domu. Ale jak sami widzicie, nic mnie nie ominie i mam dużo sytuacji do opisania.