Jestem, dojechałem, mam się dobrze, właśnie wróciłem ze śniadania.
Troszkę mi przykro, bo nie mam za dużo do opisywania – nic jak na mnie się nie zdarzyło. Podróż, w porównaniu z ostatnią była przyjemna i jak na taką odległość krótka. Ostatniego papierosa zapaliłem o 6 rano przed halą odlotów, a następnego o 23:45 (16:45) przed halą przylotów w Bogocie.
Jedyny zgrzyt jaki miałem to chęć internetu w pokoju. Okazało się, że nie działa. Po wielkich bojach nic nie udało się zrobić, jednakże wyhaczyłem niezabezpieczoną sieć, którą to właśnie używam.
Wczoraj wieczorem zastanawiałem się czemu tak chętnie tu wracam, dziś na śniadaniu miałem odpowiedź – ogólnie to jestem „niejadkiem”, lecz jak przyjeżdżam do Bogoty mam cały czas chęć na jedzenie. Ichnie sery są dla mnie majstersztykiem, dodatkowo wybór świeżych owoców, a także świeżutkie soki z owoców, których nigdy w Polsce nie widuję.
Oczywiście na sam koniec kawa. I już nic więcej do szczęścia nie potrzeba.